sobota, 15 lutego 2014

Rozdział 5

     Profesor Semi był z pochodzenia Turkiem, a przy okazji jednym z najmilszych wykładowców. Zajmował się psychiką kadetów. Jego zajęcia, wbrew wszelkim pozorom były bardzo trudne.
       Przyszli aurorzy mieli pierwszy raz zmierzyć się z zaklęciem Imperio. Tłumaczono im, że na pewno nie uda im się przezwyciężyć klątwy za pierwszym razem. Będą się z nią zmagać jeszcze dużo razy. Prawdopodobnie przez wszystkie lata kursu. Mimo tych zapewnień, byli bardzo zdenerwowani. Mary aż trzęsła się ze strachu, Zack położył dłoń na jej ramieniu.
-Będzie dobrze- powiedział mało przekonująco.
-A więc do dzieła!- zawołał Semi.- Kto pierwszy? No śmiało! Może pan, panie Cook?
    Ian wyszedł na środek. W prawdzie zachował kamienną twarz (zalecenia Moodiego), ale nogi trzęsły się mu jak gdyby zrobiono je z galarety. Syriusz obserwował jak jego kolega staje na środku i przygotowuje się do przezwyciężenia klątwy. Niestety bezskutecznie, bo po chwili zaczął skakać na jednej nodze.
-O tym mówiłem- powiedział wesoło profesor, cofając zaklęcie.- Kto następny? Venturi?
     Czerwony na twarzy Ian minął się z Zackiem. Mary przysunęła się bliżej Syriusza, który uśmiechnął się do niej pocieszająco, a następnie spojrzał na przyjaciela.
     Venturi uniósł pewnie głowię i spojrzał na wykładowcę trochę wyzywająco. Semi machnął różdżką, a Zack zaczął mówić:
-Profesor Track ma fajny tyłek, ale nie powiem tego Mary, bo by się zdenerwowała, a bardzo mi się podoba. Kiedyś na pewno się ze mną umówi.
-Ta, masz pewne- powiedziała MaCdonalld z ironią, ale i tak nie była w stanie powstrzymać uśmiechu.
     Profesor przerwał zaklęcie, a Zack zamrugał kilkakrotnie, całkiem zdezorientowany. Wśród śmiechów kolegów, wrócił na miejsce, a Semi wywołał Syriusza.
       Black stanął w tym samym miejscu co Ian. Czuł, że robi mu się niedobrze. Mimo tego, zacisnął zęby i czekał, mając nadzieję, że nie wygląda na zdenerwowanego… a przynajmniej nie tak bardzo jak był w rzeczywistości.
        Poczuł, że jakiś głosik nakazuje mu tańczyć. Mimowolnie wyobraził sobie Dorcas podczas balu u Greya i ułożył ręce jakby chciał ją objąć. Jego lewa noga zrobiła krok w tył, a prawa chwilę później dołączyła do niej. Nie słyszał muzyki, ale i tak kręcił się, sprężystymi krokami przemierzając salę.
        A po chwili wszystko ustało. Przesunął się duży kawałek i teraz stał pod wielką tablicą. Rozejrzał się i zobaczył uśmiech Semiego, oraz rozbawione spojrzenia kolegów. Klnąc w myśli, wrócił na swoje miejsce. MaCdonalld chichotała.
-To może teraz Mary?- spytał wykładowca.
        Dziewczyna przełknęła ślinę i wyszła na środek sali. Spojrzała pewnie na mężczyznę, który uniósł różdżkę i rzucił zaklęcie. Mary podeszła do tablicy, podniosła kredę i sekundę później straciła przytomność.
        Zack i Syriusz podbiegli do niej jako pierwsi. Profesor rzucił zaklęcie patronusa i również podszedł do dziewczyny, Black trzymał jej głowę na swoich kolanach, a Venturi próbował ją cucić. Po chwili do sali wszedł profesor Monk, który wykładał pierwszą pomoc i zaklęcia lecznicze. Nie czekając nawet chwili kazał przetransportować MaCdonalld do Munga. Syriusz zaoferował, że pójdzie z nimi. Chciał wiedzieć co się dzieje z jego przyjaciółką. Kiedy wykładowcy położyli dziewczynę na noszach i wyszli z nią, on zbiegł do holu Akademii i teleportował się do Munga.
    Nie lubił szpitali. Zawsze kojarzyły mu się z najgorszym. Poza tym było tam tłoczno, ludzie cierpieli, trzeba było czekać. Nienawidził czekać.
     Spytał się recepcjonistki, gdzie znajdzie Mary. Kobieta skierowała go na szóste piętro. Mijając Uzdrowicieli, przeszedł korytarzem do windy. W środku stał kilkuletni chłopiec z wydłużonym nosem, który zalewał się łzami. Black odwrócił od niego wzrok.
-Mama sobie poszła!- zawył nieszczęśnik.
-Aha- odparł tylko Łapa, modląc się w duchu by jak najszybciej dostać się na szóste piętro.
-Boję się!
      Syriuszowi cisnęła się na usta jakaś złośliwa odpowiedź, ale uznał, że najlepiej będzie powstrzymać się od wypowiedzenia jej. W rezultacie się nie odezwał. Mały za to ryczał coraz głośniej i coraz rozpaczliwiej. Black zerknął na niego i zaklął cicho.
-Zaraz znajdziemy twoją mamę- powiedział, siląc się na spokój.
„Nienawidzę dzieci”- pomyślał, gdy chłopiec złapał jego dłoń i spojrzał na niego z nadzieją w zaczerwienionych oczach.
     Winda zatrzymała się, a oni wysiedli, kierując się w stronę kobiety ubranej w biały kilt.
-Przepraszam- powiedział Syriusz zwracając na siebie jej uwagę.- Ten mały się zgubił i zastanawiam się, czy nie mogłaby pani znaleźć jego mamy… i zmniejszyć mu nos?
     Kobieta spojrzała na niego jakby właśnie przyznał się, że uciekł z oddziału zamkniętego. Black poczuł narastającą irytację.
-Oczywiście- powiedziała po chwili kobieta.
     Chłopiec uczepił się nogi Łapy i spojrzał na wybawiciela z jakimś nieokreślonym błyskiem w oczach.
-Idź… z… panią- wycedził Syriusz, uśmiechając się przy tym sztucznie.
      Mały odskoczył od niego jak oparzony, a jego usta niebezpiecznie zadrżały. Uzdrowicielka, matczynym gestem, objęła go i poprowadziła korytarzem w przeciwnym kierunku do tego z którego przyszli.
      Syriusz odetchnął z ulga i wrócił do windy by dostać się wreszcie na szóste piętro. Odział na którym się znalazł był pełen ludzi. Bez przerwy ktoś wychodził z jakiejś sali lub do niej wchodził. Syriusz miał serdecznie dość wypytywania o Mary, bo uznawał to za zniewagę (męska duma), jednak nie miał wyjścia. Zatrzymał jedną z Uzdrowicielek. Kobieta wskazała mu salę numer osiem.
       Pchnął szklane drzwi i wszedł do środka. Wzrokiem ogarnął pomieszczenie. Tylko dwa łóżka były zajęte. Na jednym z nich, tym bliżej okna, leżała Mary. Dziewczyna była zalana łzami. Zaniepokojony Black usiadł przy niej i spojrzał na nią z troską.
-Co się stało?- spytał miękko.
     MaCdonalld zagryzła wargę i odwróciła głowę w drugą stronę. Jednak Syriusz nie zamierzał się tak łatwo poddać. Delikatnym ruchem, zmusił szatynkę, aby na niego spojrzała.
-Słucham- powiedział.
-Ja…- głos się jej załamał.- jestem… jestem w ciąży- wydusiła.
       Wszystkiego się spodziewał, tylko nie tego. Jego najlepsza przyjaciółka jest w ciąży! Nie potrafił sobie tego wyobrazić. A co, jeżeli to dziecko będzie jak ten kilkuletni chłopiec z wydłużonym nosem? Albo jeszcze gorsze? A on będzie musiał je bawić! Niech Merlin dopomoże…
      Mary wybuchła jeszcze głośniejszym płaczem. Pomyślał, że tego dnia wszystkim wzięło się na wylewanie łez w jego towarzystwie. Trochę niepewnie, pogładził dziewczynę po włosach.
-Spokojnie, wszystko będzie dobrze.
-Nie będzie- jęknęła- Wyrzucą mnie z kursu, zostanę bez pracy z dzieckiem, którego nawet nie chcę.
-Zawsze możesz usunąć…
     Nie wiedział co go podkusiło by to powiedzieć. Poczuł okropny wstręt do samego siebie. Spodziewał się, że Mary zaraz go znienawidzi, ale jej odpowiedź go zaszokowała.
-Chciałam, ale stchórzyłam. Teraz już jest za późno.
-I dobrze!
     Spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale nie skomentowała jego szybkiej zmiany zdania. Pociągnęła nosem. Łapę nagle zdał sobie sprawę z ważnego faktu.
-Mary, a kto jest ojcem tego dziecka?
-Nie ważne- odparła szybko.- Nie pytaj o to więcej.
     Zmarszczył brwi. W sumie nie chciał tak łatwo odpuścić, ale do sali weszła Uzdrowicielka.
-Pan z rodziny?- spytała, zwracając się do niego.
-Nie zupełnie. Czy z dzieckiem wszystko w porządku?
-Pan jest ojcem?
-Nie.
-W takim razie nie mogę udzielić panu, żadnej informacji.
-Na gacie Merlina!- wściekł się.- Chcę tylko wiedzieć, czy dziecku nic nie grozi!
-Łapo- powiedziała słabo Mary.- Wyjdź.   
     Zerknął na nią raz jeszcze i wyszedł ze szpitala. Na dworze było chłodno, ale zdawał się tego nie odczuwać. Sięgnął do kieszeni wytartych jeansów i wyjął z nich paczkę papierosów. Nie dbał o to, że miał na sobie typową szatę czarodziejów, a wszędzie wokół kręcili się mugole i pokazywali go sobie palcami. Wsadził szluga do ust i już miał wyjąć różdżkę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Klnąc pod nosem, zaczął rozglądać się za kimś kto mógłby mu pomóc. Po chwili zatrzymał jakiegoś przypadkowego mężczyznę.
-Ma pan ogień?- spytał, przypominając sobie jak to robiły jakieś dzieciaki, które mijał w parku podczas jednego ze spacerów.
      Facet wyjął dziwny przedmiot i zapalił jego papierosa. Następnie oddalił się szybko. Black pewnie długo zastanawiałby się nad dziwnym wynalazkiem, gdyby nie zdenerwowanie, które wciąż nie minęło. Bał się o Mary i jej dziecko. MaCdonalldówna była jego przyjaciółką, więc czuł się za nią odpowiedzialny.
      Wypalił papierosa i przeszedł kawałek, chowając się za stara kamienicę. Teleportował się do Bampton. Ostatnio James, zmuszony przez Lily, założył na jego dom zaklęcia ochronne. Postarał się przy tym tak, że Syriusz musiał się nieźle postarać, żeby je złamać. Niezmiernie go to irytowało.
      Rzucił kilka przeciwzaklęć i dostał się do domu. Na stole w kuchni leżał list. Dostał go od Petera. Glizdogon informował, że u niego wszystko w porządku. Ostatnio wyjechał do rodziny, bo jakaś jego ciotka miała problemy zdrowotne. Syriusza interesował jedynie stan zdrowia przyjaciela, a skoro Pettigrew naskrobał wiadomość nie było powodu do zmartwień. A przynajmniej Syriusz nie chciał tych powodów stwarzać.
     Nalał sobie zimnej wody do szklanki. Nagle poczuł, że zrobił się bardzo głodny. Miał właśnie otworzyć lodówkę, gdy usłyszał głośne pukanie. Z początku chciał je zwyczajnie zignorować- ktokolwiek to był, powinien szybko sobie odpuścić. Jednak tajemniczy gość nie odpuszczał i walił w drzwi jeszcze mocniej. Syriusz, klnąc szpetnie, poszedł otworzyć.
     W progu stała Dorcas, ubrana w niebieską sukienkę z rękawami trzy czwarte i czarne obcasy. Długie włosy skręciła w delikatne fale. Wyglądałaby pewnie jeszcze piękniej, gdyby nie zdenerwowana mina.
-Na brodę Merlina, co ty sobie wyobrażasz?!- warknęła.
     Z początku nie załapał o co jej chodzi. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dziś mają misję, a on miał wrócić do domu zaraz po zajęciach z profesorem Semim. Jednak przez sytuację z Mary zupełnie stracił rachubę czasu.
-Cholera- mruknął.- Daj mi minutę.
     Jak rażony prądem popędził na piętro. Wziął chyba najszybszy prysznic w dziejach ludzkości, wyperfumował się i ubrał granatową szatę. Postanowił, że nic nie będzie robił z włosami. Mogło się to innym nie podobać, on nie zamierzał drugi raz robić z siebie idioty.
      Gdy zbiegł do salonu, zastał Dorcas, która siedziała na jego kanapie i tupała ze zdenerwowania stopą.
-Już jestem gotowy.
-Więc chodźmy.
     Wstała i kręcąc zmysłowo biodrami skierowała się do wyjścia z jego mieszkania. Wyszedł za nią, zabierając po drodze płaszcz. Rzucił kilka zaklęć ochronnych i razem z Meadowes teleportował się niedaleko posiadłości Almanzów.
      Dworek był łudząco podobny do rezydencji Greyów. Syriusz doskonale wiedział, że rodziny arystokratów lubią się naśladować. Blackowie stanowili wyjątek od tej reguły- uwielbiali być najlepsi i to inni wzorowali się na nich.
       Dorcas chrząknęła. Jak na komendę, wyprostował się i podał jej ramię. Kobieta uśmiechnęła się z zadowoleniem i bez protestów je przyjęła. Poprowadził ją w stronę domu. W ogrodzie dostrzegł jezioro pełne łabędzi. Meaodwes westchnęła z zachwytem. Jemu wydawało się to raczej tandetne, ale nie wyraził swoich myśli na głos. Podszedł do nich elegancko ubrany mężczyzna.
-Słucham?- spytał.
-Syriusz Black i Dorcas Meadowes- Łapa  sięgnął do kieszeni szaty i wyjął ich zaproszenia.
-Proszę tędy.
      Mężczyzna poprowadził ich alejką na tyły posiadłości, do ogromnej szklarni. Drzwi budynku były przyozdobione balonami, zaczarowany w taki sposób, aby mieniły się różnymi kolorami. Dorcas niemal siłą wciągnęła go do środka.
-Jak tu pięknie- szepnęła mu do ucha, aż jego ciałem wstrząsnął przyjemny dreszcz.
     Nie podzielał jej entuzjazmu. Miejsce w którym się znaleźli przypominało mu hogwarcką cieplarnię, tylko znacznie większą. Meadowes pociągnęła go w stronę pierwszych roślin. Miały długą łodygę zakończona delikatnymi, błękitnymi płatkami. Poza tym wydzielały silną, słodką woń od której zrobiło mu się niedobrze.
-Urocze- powiedział sarkastycznie.
-Faceci- odparła identycznym tonem, wywołując tym samym uśmiech na jego twarzy.
-Znajdźmy Sleuthema- zaproponował.
     Przystanęła na ten pomysł. Ruszyli w tłum rozglądając się za mężczyzną. Dumbledore dokładnie opisał im jego wygląd. Niestety nigdzie nie było niskiego człowieka z kozią bródką.
-Szampana?- spytał Domowy Skrzat ubrany w białą ścierkę.
     Syriusz zabrał dwa kieliszki z tacy, którą stworzenie niosło nad głową i podał jeden swojej partnerce. Dorcas przyłożyła do niego usta i łyknęła odrobinę trunku.
-Możemy kogoś spytać- zaproponowała po chwili.
-Zwariowałaś?
-No tak, zapomniałam, że to ubliży twojej godności.
-Dokładnie.
-Oh, jakże mi wszystko jedno z tego powodu.
    Nie zważając na jego protesty, złapała go za ramię i pociągnęła w stronę pary, która podziwiała jakiś magiczny rodzaj kaktusa.
-Dzień dobry- przywitała się grzecznie.
     Wysoki mężczyzna schylił się i ucałował wierzch jej dłoni. Następnie przywitał się z Syriuszem.
-W czym możemy pomóc?- spytała jego partnerka.
-Szukamy pana Sleuthema.
-Przykro mi, ale nie pojawił się dzisiaj na przyjęciu. Wysłał sowę z wiadomością, że coś mu wypadło.
-Dziękujemy.
      Odeszli w stronę niebezpiecznie wyglądającej rośliny, od której inni trzymali się z daleka.
-Cholera jasna- zaklął Black.
-Mówi się trudno- stwierdziła, a widząc jego minę dodała- Co nam to da, że będziemy się przejmować? Przecież to nie nasza wina, że go nie ma.
     Chcąc, nie chcąc był zmuszony przyznać jej rację. Odwrócił się i zobaczył, że roślina wyciąga w jej stronę macki.
-Uważaj!
     Złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie w ostatniej chwili. Z początku była zdezorientowana, a potem zaczęła się śmiać.
-Dziękuję.
-Lepiej stąd chodźmy, bo to zielsko ma na ciebie ochotę.
     Była widocznie oburzona jego uwagą, ale bez sprzeciwów oddaliła się od napastliwej rośliny. Wmieszali się w tłum gości. Nie zostało im już nic innego jak spróbować się dobrze bawić. Przez resztę wieczoru pili alkohol, jedli i prowadzili ciekawe lub mniej ciekawe dyskusje z różnymi ludźmi. O godzinie 22.00 wyszli ze szklarni i skierowali się do wyjścia z terenu posiadłości.
-Odprowadzę cię- zaproponował.
-Dobrze- zatrzymała się, zdając sobie z czegoś sprawę.- Zostawiłam u ciebie bransoletkę- widząc jego zdumioną minę, szybko wyjaśniła.- Gdy czekałam na ciebie zdjęłam ją na chwilę. Nie jest moja, muszę ją odzyskać.
-Więc chodźmy.
     Teleportowali się do Bampton. Syriusz wpuścił ją do domu. Błękitna bransoletka leżała na stole. Kobieta założyła się na przegub.
 -Ładne to mieszkanie- stwierdziła nagle.
-Dziękuję. Odziedziczyłem po wuju. Idziesz już?- spytał również niespodziewanie.
-A chcesz?
-Nie- odpowiedział szczerze.
-W takim razie mogę zostać- stwierdziła z delikatnym uśmiechem.
     Usiadła na jego kanapie, długie nogi wyciągając na stół. Bardzo mu się to spodobało. Było takie luzackie i pociągające. Podszedł do barku i wyjął dwa kieliszki i butelkę Ognistej. Nie zdążyli jeszcze wytrzeźwieć po dawce alkoholu zaserwowanej im na przyjęciu, ale nie dbał o to. Napełnił kieliszki bursztynowym płynem i podał jej jeden. Odpowiedziała mu trzepotem długich rzęs. Usiadł obok niej, bardzo blisko.
-Czemu na ostatnie przyjęcie przyszłaś z Regulusem?
     To pytanie nurtowało go od kiedy dowiedział się, że została jego partnerką do najbliższej misji. W głowie układał sobie różne odpowiedzi- jedne bardziej absurdalne, inne mniej. Jednak to jej odpowiedź najbardziej go zaskoczyła:
-Bo poprosił.
-Co?
   Wywróciła oczami, widocznie poirytowana.
-Faceci, czemu wy jesteście tacy tępi? Znam Regulusa ze szkoły, przyjaźniłam się z jego… waszą kuzynką, więc zaprosił mnie na bal.
-Ale jak to się stało, że trafiłaś do Zakonu? Jesteś Ślizgonką.
-Byłam- poprawiła.- Poza tym, wyobraź sobie, że nie każdy Ślizgon jest sługą Voldemorta.
    Spojrzał na nią podejrzliwie. Zdawała się tego nie zauważyć, popijając whisky. Musiał przyznać, że mówiła i wyglądała przekonywająco. Jednak nie zamierzał tak łatwo dać za wygraną.
-Czyli nie wierzysz w ideę czystej krwi?
-Zupełnie tak jak ty.
-No tak, ale ja jestem Gryfonem…
-Ale wszyscy uważali, że będziesz Ślizgonem. Powiedz, czy gdybyś trafił do Slytherinu zmieniłbyś swoje nastawienie do osób pochodzących z mugolskich rodzin?
     Zmarszczył brwi.
-Masz racę. Przepraszam.
-Nie ma sprawy. Nie dziwię ci się. Poza tym jako przyszły auror, uczony przez Alastora, wiesz, że najważniejsza jest stała czujność.
-A ty coś za dużo o mnie wiesz. To podejrzane.
-Myślałeś, że wpakowałabym się w misję z jakimś idiotą? Najpierw musiałam wybadać grunt.
-Czyli nie uważasz mnie za idiotę?
-To czy uważam, a to czy nim jesteś to dwie różne rzecz- zauważyła z błyskiem w oku.
      Pokręcił głową z rozbawieniem i dopił resztę zawartości swojego kieliszka. Duża ilość alkoholu sprawiła, że Dorcas wydała mu się jeszcze piękniejsza… jeżeli w ogóle to było możliwe. Jej malinowe usta niesamowicie kusiły. Powietrze wokół nich stało się nagle strasznie gęste. On czuł się, jakby szedł przez wodę. Ona zdawała się dostrzegać różnicę w jego zachowaniu. Co jakiś czas zerkała na niego ukrytkiem, jakby chciała go zachęcić. I zachęciła.
      Nachylił się w jej stronę i delikatnie musnął ustami jej dolną wargę. Dorcas zamknęła powieki rozkoszując się chwilą- smakiem jego ust pomieszanym z smakiem alkoholu, jego cudownym zapachem i bliskością. Po chwili wyciągnęła dłoń i opuszkami palców przejechała po jego policzku, namawiając tym samym by pocałował ją raz jeszcze. Znów zbliżył ich twarze, a jego oddech spowodował, że zadrżała. Pocałował ją- najpierw delikatniej, a po chwili coraz mocniej i namiętniej. Odwzajemniła pocałunek i okazała się być w tym naprawdę dobra. Ale w sumie czego się spodziewał? Potrafiła kusić, była zupełnie inna od dziewczyn, z którymi wcześniej się umawiał. Zarzuciła mu ręce na szyję, przyciągając do siebie. Rozchyliła wargi, pozwalając mu wsunąć miedzy nie język. Pieścił jej podniebienie, a ona w tym czasie rozpinała guziki jego koszuli. Była bezwzględna i nieprzewidywalna. I taka pociągająca! Zszedł z pocałunkami na jej długą szyję, jednocześnie znajdując zamek jej sukienki, którą chwilę później z niej zdjął. Położyła się na jego kanapie, ciągnąc go za sobą. Znów szybko odnalazł jej usta.   
-Spraw bym nigdy nie zapomniała tej nocy- wymruczała mu do ucha.

     I sprawił, chociaż nigdy mu tego nie powiedziała. Zaskoczyła go, bo gdy rano obudził się nagi, skacowany i spragniony jej obecności, jej nie było. 
***
I jest kolejny rozdział, niestety znów nie sprawdzony przez betę. Początek napisałam już dawno, kiedy byłam na obozie w Turcji ;) Końcówka nie podoba mi się ani trochę, w ogóle ten rozdział wyszedł mi beznadziejnie. Poza tym kończą mi się ferie, a ja dopisałam może stronę 10 rozdziału, jak tak dalej pójdzie to będę musiała zawiesić bloga, aż wena nie wróci. Kolejny rozdział powinien pojawić się 1 marca, ale nie jest to pewne na 100%, ponieważ zostałam zaproszona na 18-stkę kolegi, która odbędzie się własnie za dwa tygodnie i nie wiem czy będę miała czas dodać rozdział ;)
Chciałam podziękować Elfikowi Book za dodanie mnie do spisu blogów, jest mi bardzo miło :D